Siłownia „na dworze”

Wymówek na walkę z nadprogramowymi kilogramami każdy z nas ma naprawdę wiele. Chcielibyśmy pobiegać, ale pogoda jest zła (pada deszcz, świeci słońce, jest mroźno albo gorąco). Poszlibyśmy na basen popływać, ale nie dość, że jest brzydko i się przecież zaraz przeziębimy, to jeszcze nasz strój już okazuje się być nieco przymały (przynajmniej naszym zdaniem). Siłownia? Jest daleko od domu, a do tego przeszkadza nam zapach potu, gorliwie trenujących osób. No cóż, każda wymówka jest dobra, prawda? A kilogramów przybywa, a nie ubywa. Coraz częściej, w trosce o zdrowie swoich mieszkańców, w miastach można się spotkać z czymś takim, jak siłownia w plenerze. Zazwyczaj przy placach zabaw dla dzieci (co ma niebagatelne znaczenie, bo brak opieki na dziećmi to kolejna ochoczo wykorzystywana wymówka), zlokalizowane są ogólnodostępne urządzenia takie, jak rowerki, ławeczki, wioślarki, urządzenia typu atlas itp. Są one zupełnie darmowe (bo brak środków finansowych to także chętnie wykorzystywane wytłumaczenie dla braku ruchu) i mają zachęcać do aktywności fizycznej mieszkańców lokalnych osiedli. Oczywiście, niestety próżno szukać na nich wykwalifikowanego instruktora, więc radzić musimy sobie sami. Warto więc korzystać z nich rozsądnie i nie przeforsowywać się zanadto. Jeśli mamy jakieś wątpliwości, czy tego typu urządzenia będą dla nas odpowiednie, możemy (a nawet powinniśmy) dopytać lekarza (szczególnie jeśli cierpimy na jakieś dolegliwości), rehabilitanta lub jakiegoś wykwalifikowanego trenera z pobliskiej siłowni. Jeśli dostaniemy „zielone światło”, to nie pozostaje nam nic innego, jak iść się trochę poruszać.